Blog Muzyczny o Tytule Roboczym

Robotogodzinami o Muzyce

Beach House – Teen Dream

Zdarza się, że obiecuję sobie robienie rzeczy. I w ten sposób właśnie, zupełnie jak tradycyjnie obiecuje sobie klepać regularnie BMoTRa (Blog Muzyczny o Tytule Roboczym – nazwa zobowiązuje), tak na piśmie oświadczyłem ze zajmę się nową płytą Beach house. A, że oszukiwanie samego siebie długofalowo prowadzić może do nieskonkretyzowanych schorzeń głowy i nerwic załatwiam dwa ptaszki jednym kamieniem, na jednym ogniu je tym samym  przypiekając. Oczywiście nie przeczuwałem, że z pomocą przyjdzie mi jedyny w swoim rodzaju Porcys oraz ich recenzja Teen Dream.  Zupełnie nie trafiona, dodajmy.

BD: (…) I zaczyna się jak najgorzej, od naśladowania Funeral, przeterminowanego już parę lat temu.(…)”

Pan Dejnarowicz, mam takie wrażenie, wygodnie siedzi sobie w rikszy napędzanej rowerem z naklejką na ramie głoszącą „Chrzanić Funeral” i wcale się nie przejmuje, że Ci bardziej zdystansowani dziwnie mu się w związku z tym przyglądają. Młodociany bunt i kontra dla przyjętego porządku spraw, to rzeczy, z których już pewnie wyrósł, ale najwidoczniej nie wszystkim smakuje globalne docenianie po latach znakomitego debiutu Arcade Fire. Nie to jednak najbardziej uwiera – zaskakuje przede wszystkim uwypuklanie podobieństwa, które nie istnieje. Funeral operuje rozmachem i usprawiedliwionym patosem – Teen Dream ujmuje oszczędnością i intymnością. Tam gdzie Butler wzywa do tłumnego powstania, Legrand znakomicie manewruje kameralnym klimatem zwierzeń.

PM: Po dwóch usypiająco nudnych krążkach Victoria Legrand i Alex Scally postanowili nie czekać już dłużej na gwałtowne olśnienie czy nagły przypływ inspiracji;(…)”

W polskim parlamencie zapewne ktoś skomentował by te słowa następująco: Stopień nadużyć jakie pojawiły się w słowach tego Pana jest doprawdy porażający”. Ta seryjna konotacja Beach House ze słowem „nudny” jest tak niebezpieczna jak kłamstwo powtórzone wystarczającą ilość razy. Nie żebym słuchając Devotion czy przede wszystkim Teen Dream jakoś szczególnie szalał, ale nazwać najnowszy album Beach House nudnym to jak nazwać partacką robotą zeszłoroczne Vecatimest czy XX. Czepiamy się dalej?

„JM: (…)Wszystko co uda im się wypracować staranniejszą kompozycją, a takie im się zdarzają – zaraz trwonią kopiując tych, którzy sami skopiowali z tych, którzy też zresztą skopiowali, z tych, którzy również skopiowali, z tych, którzy zerżnęli z tamtych, którzy też niewiele sami wymyślili, raczej się tylko wzorowali na tych, którzy skopiowali z tych, którzy nawet wcale tacy dobrzy nie byli.(…).

To ja nie mam pytań w zasadzie. Koła nie odkrywasz – przegrywasz. A co do naigrywania się z dream-popowych inspiracji – Beach House kopiują Muzzy Star, Muzzy Star zrzyna z The Doors i The Velvet Underground. Od kogo kserowali Ci ostatni nawet nie wspomnę, taki wstyd.

„KFB: Teen Dream to przyjemna, nieinwazyjna płyta, której jedynym mankamentem jak dla mnie jest to, że przytłacza swoją monotonią.(…)”

Szczerze przyznam, że ta Beach Housowa monotonia tak mnie przytłoczyła, że nie potrafię się zmusić do… nie słuchania całości. Bo to jest, proszę państwa, monotonia poziomu chwytliwości tej płyty – od początku do końca wysokiego i niezmiennego jak wykres kardiogramu nieboszczyka. Otwierający krążek numer Zebra, singlowy Norway czy zamykający znakomitą całość Take Care to demony melodii, które zalęgły mi mózgoczaszkę i żadne (zawarte w cytatach) egzorcyzmy sobie z tym stanem nie poradzą.

Filed under: płyty, , , , , ,

One Response

  1. 18ths pisze:

    dobra recenzja, jak również i płyta. 🙂

Dodaj komentarz

hiro.pl

Luty 2010
Pon W Śr Czw Pt S N
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728